Na wstępie chcę przeprosić tą połowę która może poczuć się urażona tym postem, ale..... no właśnie, ale moja cierpliwość do niektórych księży właśnie się skończyła.
Kilka lat temu tak poukładało mi się życie, że na świat przyszedł Oliver.
Był dla Nas zaskoczeniem i ogromną niespodzianką. Taaaaaaaaaaaaaaaaaką radością. Nawet teraz, gdy sobie przypomnę o pierwszym spojrzeniu to robi mi się ciepło na sercu.
Zaręczyliśmy się z Grześkiem i postanowiliśmy, że zrobimy wesele, ale w momencie gdy będzie nas na to stać, bez zbędnego zadłużania kredytówki czy brania kredytu....
Postanowiliśmy ochrzcić Olivera, ponieważ sami przyjmowaliśmy sakrament Chrztu Świętego.
I tu się wszystko zaczyna.....
Najpierw dowiedziałam się od księdza, że jestem opętana przez szatana, że jeśli przez pół roku będę REGULARNIE dawać w kopercie po 10 funtów (W UK nie daje się na tacę, tylko wkłada się pieniądze w koperty i na koniec roku podatkowego można sobie odliczyć kwotę od podatku) i weźmiemy ślub kościelny (zamiast obrączek ksiądź da nam medaliki - tak jak robi na misjach w Afryce) to wtedy ewentualnie Oliver zostanie ochrzczony....
Żałujcie, że nie widziałyście mojej miny. Jestem dość wygadana i pyskata a wtedy po prostu mnie zatkało. W głowie mi się nie mieściło jak ten ksiądź mógł mnie tak potraktować i przeliczyć sakrament na funty....
Wnerwiona pojechałam do innej parafii i na progu z wózkiem zakneblowanym w drzwiach wręcz wywrzeszczałam: "Oliver ma 5 miesięcy, nie mamy ślubu, chcemy ochrzcić dziecko a w poprzednim kościele ksiądź nam odmówił..... Ochrzci ksiądź czy nie????!!!!!!!!!!!!!!!!!!!"
Dwa tygodnie później odbył się Chrzest Święty Olivera.
Moja siostra niedawno urodziła dziecko.
Syna.
I poproszono mnie czy byłabym Matką Chrzestną. No i znowu mamy problem. I znowu ze mną....
bo ksiądź mi nie chce wypisać zaświadczenie, że mogę być Matką Chrzestną, bo mam nieślubne dziecko.....
Szkoda, że Papież nie przyjmuje osobiście, bo Jego podejście do tego tematu jest inne niż księży...
Powiem Wam szczerze, że gdy słysze kościół i chrzty to...... odechciewa mi się.
Napisze Wam jak skończyła się ta historia.... i czy jakimś cudem udało mi się stanąć przed ołtarzem z małym Maksymilianem.
Historia tego naszyjnika jest taka, że najpierw były trzy bransoletki.... Jedna złota, druga srebrna i trzecia grafitowa. I tak pod wpływem impulsy przerobiłam je na naszyjnik z przypadkowym wzorem, który sam się tworzył gdy przypadkowo nawlekałam koraliki na kordonek.
Udanego weekendu dla Was wszystkich.
Agnieszka